MATKA WRACA DO GRY

To znaczy chce. Do pracy. Takiej, żeby wynagrodzeniem było coś więcej niż dobre słowo. Za dobre słowo wacików nie kupisz. I, o dziwo, znaleźli się nawet śmiałkowie, którzy są gotowi taką szansę mi dać. Toteż umówiłam się ja z panią, co załatwia formalności, a potem stanęłam przed szafą (nie będę Wam przecież pisać o belgijskich podatkach). W związku z tym, że rzadko spotkam ludzi, którzy mierzą więcej niż 104 cm wzrostu musiałam poradzić się męża, w co na taką okazję wypada mi się przyodziać. „Możesz się ładnie ubrać” – powiedział. Rada nad rady, komplement nad komplementy!

Wymyśliłam więc sobie skromną sukienkę, o długości przyzwoitej – dopóki nie usiądę oczywiście, ale od czego jest torebka? Od zasłaniania między innymi. (O torebce jeszcze dzisiaj będzie, ostrzegam). Zapięłam po szyję wszystkie guziczki, jakie były przy kiecce i wyszłam z domu za późno, bo nie wytrzymałam tego pensjonarskiego wizerunku i musiałam się umalować arbuzową szminką (to taki kolor, nie smakuje owocowo, niestety). Dojechałam w nastroju nad wyraz pozytywnym, gdyż każda trasa samochodowa powyżej pięciu kilometrów wywołuje u mnie poczucie dzikiej satysfakcji. Zawsze, gdy wsiadam za kółko, myślę o tych egzaminatorach, co to mnie cztery razy oblali. Tylko jeden się na mnie poznał!

Spóźniona, bo spóźniona, ale dojechałam. Nie tam, gdzie trzeba oczywiście, bo pod optyka, a nie biuro, w którym mnie oczekiwano. Z małą pomocą pań od okularów, które z dobrej woli i chyba trochę też z nudów poszukały w komputerze, co o podobnej nazwie (chyba nikt się nie spodziewa, że zanotowałam miejsce docelowe) jest w zasięgu pięćdziesięciu najbliższych numerów (optyk 179, biuro 220…) i pobiegłam. Wszystkie pasy moje, auta się zatrzymywały, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. To ta szminka pewnie, albo za duże kroki robiłam, różne rzeczy działają na kierowców. Sprawę oficjalną załatwiłam nie do końca pomyślnie, w sensie muszę pójść raz jeszcze. Odparkowałam się zatem i przeniosłam pod mój ulubiony sklep. Remont, k! do jutra. Więc poszłam do tego, co był obok: komis meblowy, z nadzieją, że na poprawę humoru zamiast torebki kupię sobie klimatyczne biurko. Jak ja sobie wyobrażałam, że je potem zapakuję do bagażnika, to nie mam pojęcia. Ale nie kupiłam, na szczęście. Zaraz obok jest jeszcze jeden sklep, obuwniczy. Nikogo chyba nie zdziwi, że weszłam ? I że zamiast przecenionych butów zobaczyłam torebkę, o której mi się nie śniło? Niestety promocja obowiązywała tylko przy zakupie dwóch produktów i zmądrzałam na chwilę. O rany, jak ja tego żałuję…. W związku z tym mała prywata: Mężu, w sklepie, wiesz którym, naprzeciwko przymierzalni, na jedynym na szafce stojaku, wisi torebka i błyszczy: to ona.

Musiałam szukać pocieszenia dalej – i to już był naprawdę ostatni sklep. Zadowoliłam się dywanikiem łazienkowym, a raczej dwoma, bo by się moje dzieci zatłukły w obliczu liczby nieparzystej, szamponem, workami na śmieci, wodą kokosową, antyperspirantem i zapasem karteczek samoprzylepnych (też nie mogę kupić jednej sztuki, bo mi wykleją, nawet się nie zorientuję). W te i wew tę kręciłam się między regałami, jakaś taka byłam nieusatysfakcjonowana. A panie, co wykładały towar rozchichotane, aż miło. Zapłaciłam w końcu, zaparłam się, że reklamówki nie biorę, mam w domu 78 toreb wielokrotnego użytku. Zrobiłam sobie stosik na przedramieniu i jako doświadczona kelnerka drobnymi kroczkami (sukienka) podreptałam do auta. Po drodze wszystko mi oczywiście wypadło, dwa razy. Ale dzielnie pozbierałam i z wdziękiem rozrzuciłam po raz ostatni pod samym bagażnikiem. Mam na pilota, a co, ale kto tego pilota by znalazł, bez użycia rąk? Niezrażona, że się panowie podśmiechują (ci co postanowili skończyć remont na jutro, a nie na dziś) zapaliłam sobie jeszcze, po czym wsiadłam i opuściłam lusterko, żeby poprawić makijaż (miałam jeszcze zdać relację mężowi, bo po drodze). A w lusterku mój biust. Ujarzmiony, w biustonoszu rzecz jasna, ale jednak widoczny dużo bardziej, niż gdy wychodziłam z domu! Wszystkie się grzeczne guziczki zbuntowały i rozpięły do pępka prawie. K! po raz kolejny. Od kiedy tak chodzę? Od optyka?! Już nie mam wątpliwości, co do szczerych chęci kierowców i dobrego humoru ekspedientek (szminka…!!!). Zastanawiam się tylko, czy powinnam jeszcze raz iść do tego biura, które było celem mojej dzisiejszej wyprawy…

I jeszcze tylko ukłon w stronę moich przyszłych zwierzchników na koniec, ta niefrasobliwość nie świadczy o mojej niekompetencji, ale o całkowitym i bezsprzecznym zaangażowaniu w sprawę. Pozdrawiam;)

Jedna uwaga do wpisu “MATKA WRACA DO GRY

Dodaj komentarz