KOCHANIE, JESTEM CYBORGIEM!

Pamiętam, że pierwszy raz tak o sobie pomyślałam po pierwszym porodzie, po drugim już byłam tego pewna, potem przez wiele lat powątpiewałam w swoją super power. Aż w tu w końcu, całkiem niedawno (nie, nie urodziłam w tajemnicy trzeciego dziecka) wzięło mnie na bieganie. Nie wiem, co mi się stało, nigdy nie byłam typem sportowca. Owszem, lubiłam się poruszać, ale żeby z własnej, nieprzymuszonej woli wyciskać z siebie hektolitry potu to niekoniecznie. Ale nadszedł ten dzień, myślę, że to jeden z objawów kryzysu weku średniego (widzę po swoich rówieśniczkach, że ledwo dzieci odrosną od podłogi to, zamiast sprawiać sobie przyjemności podejmują kolejne wyzwania typu: schudnę, ujędrnię, wszczepię nowe…) i po prostu zamiast myć gary, jak dzieci po szły spać pobiegłam w pi….! No i złapałam bakcyla, oczywiście umiarkowanie, bo jako wielbiciel ogólnodostępnych używek nie mogłam sobie pozwolić na radykalna zmianę trybu życia tak po jednym razie. Ale co się odwlecze, to wiadomo.

Ze dwa razy w tygodniu potruchtałam i któregoś ranka dopadły mnie boleści, a że to sobota była, postanowiłam ukarać się za to, że jęczę (przecież okres to nie powód) i wskoczyłam w dres. Jakoś do domu dotarłam, będąc w stanie zrobić sobie jedynie kąpiel, która na nogi mnie jednakowoż nie postawiła. Ku mojej rozpaczy: 39,6 wyświetlił termometr spod własnej paszki. Zawlekłam się do łóżka. Morał z tego taki, jak twe ciało mówi boli, to boli i leż.

Doszłam do siebie po jakimś czasie i nawet mąż mi trasę poszukał. Mówi tak: jak zobaczysz tory, to znaczy, że jesteś za daleko. Oczywiście je zobaczyłam, wyboru zbytnio nie miałam, pobiłam życiowy rekord (na zapas chyba też) i w kolorze purpury dobiegłam do celu. Coś mnie noga pobolewała, ale nazajutrz dzieciom wycieczka obiecana, no przecież nie odwołam z tak błahego powodu. Dwa dni później zamiast kostki arbuz, po kolejnych trzech poszłam jednak do lekarza. Zwichnięta. Jak tak się zastanowić, to na drugim kilometrze wpadłam w jakąś koleinę szukając w telefonie ulubionej piosenki, ale przez kolejne 7 dokuczała mi jedynie zadyszka. Profesjonalna orteza kosztowała mnie tyle co dwie pary butów (Jak możesz, to zainwestuj – pan doktor zalecał –może ci się jeszcze kiedyś przydać. Bardzo lubię jego optymizm). Odczekałam trzy tygodnie i wzięłam kijki. W tym samym miejscu, gdzie uszkodziłam nogę nie wytrzymałam i zaczęłam biec. Nic tym razem mnie się nie przydarzyło, o dziwo, ale jak wbiegłam na wioskę, to wróciłam do dyscypliny pierwotnej: biegnąc z kijem w każdej ręce wyglądałam jakby szykowała się do rzutu oszczepem. Oburącz.

Niniejszym, całym sercem polecam bieganie, endorfiny zdecydowanie nie są przereklamowane. Niemniej jednak cokolwiek podstępne, małe france działają zespołowo i zaburzają racjonalne myślenie. Lepiej na nie uważać, jest przecież tyle innych przyjemności!

 

Dodaj komentarz