Ano tak, przyszedł czas na mądrości ludowe. Dawno mnie nie było, rzeczywistość funduje mi ostatnio istną trampolinę: wyżej albo jeszcze wyżej, a jak już nie możesz to heja, i jeszcze raz.
Parę tygodni temu (niestety muszę już operować takimi jednostkami czasu…), w piękny sobotni poranek dzieci zamiast brutalnie nas budzić przychodziły po kolei do sypialni z obrazkami. Dla taty. Nie wiem w sumie skąd się wzięła ta nagła fascynacja, grunt, że dostawał i autka, i wieże, i duchy i – gwóźdź programu: rękę Brunona zbierającą grudki złota: „skarb dla tatusia”.
– A dla mamy coś narysujesz, synku?
– Nie.
– No narysuj, mamusi będzie przykro…
– Nie.
– Chociaż jakiegoś małego kwiatka..?
Poszedł. Wrócił za czas jakiś. Zlitował się i daje – mi tym razem, dzieło sztuki.
– Jakie śliczne synku, dziękuję! A co to jest…? – Widzę, że ręka, zakładam, że jego. Tylko bez skarbu, za to unurana w czymś brązowym. Naszły mnie złe przeczucia.
– Kupa!
I to by było na tyle. Wybaczcie przerwę, wybaczcie długość. W ramach puenty polecam ponowne przeczytanie tytułu. Samo życie. Pozdrawiam.